2020-05-29

004 Mi się to po prostu należało!


Wdzięczność i oczekiwania (a raczej ich brak) to chyba jedne z najczęstszych kwestii rozpatrywanych w kontekście uległości. Bo suka nie powinna zbyt wiele oczekiwać, natomiast powinna doceniać i być wdzięczną za to co dostaje od swojego Pana. Ale czy w praktyce to takie proste?

Moje myśli wciąż skupiają się na problemach i porażkach w byciu uległą kobietą. I to nie jest tak, że popadłam w jakąś chandrę i się nad sobą użalam – dołek już był, był też kryzys i były kłótnie. Teraz szukam drogi, by raz na zawsze z tego dołka wyjść. I choć to oklepane i postów w podobnej tematyce jest pewnie ogrom to i tak postanowiłam dołożyć swoje trzy grosze o wdzięczności i oczekiwaniach. Trochę o tym ostatnio myślałam i mam poczucie, że jest to źródło niepowodzeń w rozwoju mojej uległości.
Zatem czy ja mam oczekiwania? Oczywiście, że tak – jak każdy człowiek. Po pierwsze, wymagam od mojego partnera pewnych standardów – poznaliśmy i zakochaliśmy w sobie z jakichś przyczyn. Są rzeczy, chociażby Jego cechy charakteru, które bardzo cenię. Gdyby nagle zaczął zachowywać się inaczej, gdyby zupełnie się zaniedbał – fizycznie i intelektualnie – zapewne miałabym pretensje i oczekiwałabym powrotu mojego starego K. Nie został moim Panem z przypadku i nie wyobrażam sobie, żeby nagle, na przykład, przestał mnie szanować – to może bardzo podstawowe wymaganie kobiety wobec mężczyzny, ale jednak. Wydaje mi się zresztą, że ma On czasem wiele więcej szacunku do mnie, nawet nie raz używając dosadnych słów lub sprowadzając mnie na kolana, niż niejeden „waniliowy” mężczyzna wobec swojej partnerki. Są jednak inne oczekiwania, mniej ogólne i podstawowe, dotykające konkretnych sytuacji w naszej codzienności. Wymagamy, że w danej sytuacji ktoś zachowa się w określony sposób, na przykład mój Pan uzna, że nie muszę dziś wstawać godzinę przed nim, żeby wykonać poranne ćwiczenia, bo zwyczajnie mi się nie chce. Albo że pomoże mi rozwiesić pranie, kiedy go o to proszę. Zgodzi się na orgazm, mimo że nie byłam do końca posłuszna tego dnia. To są oczekiwania, których nie potrafię się wyzbyć, a mam wrażenie, że powinnam. Szczególnie, że mam ogromny problem z ich wyrażaniem – to często nie są prośby. To żądania, ewentualnie pytania, na które wydaje mi się że z góry znam odpowiedź. Przez takie podejście w momencie kiedy usłyszę „nie” to automatycznie budzą się we mnie negatywne emocje. Bulwersuje mnie, że On może mi czegoś zabronić. No bo jak to? Przecież nic złego ostatnio nie zrobiłam, przecież ma czas, żeby mi pomóc, przecież nic Go to nie kosztuje... A no tak to. Przecież sama mu pozwoliłam przejąć kontrolę nad swoją codziennością. Jestem Jego. Jestem Jego własnością. Moje ciało jest Jego. Mój orgazm to Jego decyzja. Ja dbam o Jego zadowolenie i przyjemność – to mój obowiązek. A to, że On dba o mnie to mój przywilej i Jego dobra wola. Jednak trudno jest myśleć w ten sposób, kiedy nagle moje życzenie nie zostaje spełnione. I właśnie dlatego powinnam pozbyć się oczekiwań. Nie zakładać z góry, że coś mi się należy, że ja to właściwie mam, albo ja mogę to zrobić Nie mogę i nic nie mam. On ma prawo do decydowania o mnie i bez Jego pozwolenia nie mam nic. Oczywiście, dla jasności, mogę na coś liczyć, mieć na coś ochotę, prosić o to – ale nie z góry zakładać, że te życzenia zostaną spełnione, a już na pewno że powinny zostać spełnione.
Dopiero kiedy zacznie się myśleć w ten sposób i przestanie oczekiwać i wymagać – przychodzi wdzięczność. Bo nagle wszystko co uległa otrzymuje staje się darem i łatwiej jest jej docenić nawet najdrobniejsze rzeczy. Ja niestety z wdzięcznością mam spory problem. Tutaj znowu pojawia się błędne myślenie – przecież to mi się należało; daję z siebie tak wiele, staram się, więc przecież powinnam dostać coś w zamian. Otóż nie – oddałam siebie swojemu Panu bezwarunkowo. To nie jest żadna długoterminowa transakcja. Jeśli nie ma na to ochoty nie musi poświęcać mi nawet odrobiny swojej uwagi, ale ja i tak powinnam być posłuszna i oddana, bo przecież na to się zgodziłam. Na tym polega moja rola. Jestem już Jego, więc może robić ze mną co zechce. Nie mogę nagle oczekiwać zapłaty za to, że byłam posłuszna, że przygotowałam mu kolację, że dałam radę podczas ciężkiej sesji – to był mój obowiązek jako suki i nie zrobiłam nic, co wymagałoby z Jego strony rekompensaty. Każda nagroda jest dobrą wolą mojego Pana, którą powinnam docenić. To tak, jakbym dała komuś w prezencie, no dajmy na to, mieszkanie. On tam zamieszka i będzie się zadomawiał coraz bardziej. Może nawet wynajmie pokój i zacznie czerpać dodatkowe korzyści z posiadania tego mieszkania. A ja wtedy przyjdę i powiem, że oczekuje pisemnego podziękowania za każdym razem jak na jego konto wpłynie czynsz. Ba, ja nawet chcę z tego jakiś procent i inne wyrazy wdzięczności, bo przecież to ode mnie jest to mieszkanie i mi się należy. Może żadna ze mnie nieruchomość, ale analogia mimo że dość prosta i niezbyt poetycka to dobrze obrazuje moją sytuację. Oddałam siebie nie stawiając warunków, dostałam za to bardzo wiele, chociaż nikt nic mi nie obiecywał, ale kiedy Pan próbuje korzystać z praw które Mu dałam to nagle próbuje czegoś żądać i stawiać nowe warunki. Nie tędy droga do pełnego oddania i prawdziwej uległości.
Może wyszło trochę nieskładnie. Sądzę też, że dla większości czytających to osób nie ma tu nic odkrywczego. Mimo to cieszę się, że mogłam wylać „na papier” trochę swoich myśli. Liczę na to, ze pomoże mi to w końcu pozbyć się takiego błędnego myślenia, które tak często rodzi konflikty i sprawia, że nie jestem dobrą suką dla swojego Pana. Wiem, że napisanie tego to jeszcze żaden postęp, ale mam poczucie że blog bardzo mi pomaga w dążeniu do bycia lepszą uległą. Pomagają mi tez inne blogi, na które często zaglądam. Czytam o tym, jak pięknie można oddać się swojemu Panu i sama jeszcze bardziej chcę do tego dążyć, znajduję inspiracje i codziennie próbuję być lepsza.