2020-11-02

009 Zmiany


Niewolnictwo to taka bardzo długa podróż. Każda para będzie widziała inaczej cel tej podróży - dążymy do pełniejszego oddania, bardziej rzetelnej służby,do przekraczania kolejnych granic. Jednak tak naprawdę, przynajmniej dla mnie, już sama droga, kolejne kroki i ciągłe postępy, są celem samym w sobie. Każdy dzień służby uczy mnie czegoś nowego i daje mi szczęście. Pozwala mi odkrywać siebie na nowo.

Ostatnio zauważyłam u siebie pewną drobną zmianę. Coraz częściej i z większą łatwością przychodzi mi myślenie o sobie nie jako o mnie po prostu, ale o sobie jako własności Pana. Stawiam Go tym samym na pierwszym miejscu w swojej głowie i widzę, jak wpływa to na moje zachowanie. Kiedy porzucam myślenie o sobie i o swoich potrzebach lub problemach, a zaczynam w pierwszej kolejności myśleć o Panu to wszystko inne zaczyna samoistnie układać się tak, jak powinno. Łatwiej mi uniknąć roszczeniowej postawy, skupić na służbie Panu zamiast na tym, co mnie od niej odciąga. Nie napływają negatywne emocje, gdy czegoś nie dostaje, bo jako niewolnica priorytetowo traktuje potrzeby mojego Pana - moje mogą zaczekać albo pozostać niespełnione, jeśli Pan tak zdecyduje.
Efekt tej zmiany zauważyłam niedawno, kiedy mieliśmy z Panem luźniejszy dzień i czas na bliskość i rozmowę. Wspominałam, już zresztą niejednokrotnie we wcześniejszych postach, że nie mogę w pełni uczciwie nazwać się masochistką. Kiedyś - owszem. Lubiłam ból, dawał mi satysfakcję i bardzo podniecał. Lubiłam przekraczać granice. Chciałam partnera, który nie będzie bał się bić, nawet kiedy pojawią się łzy, a ja będę prosić by przestał (Pan do dziś mi to wypomina :)). Ale coś się we mnie zmieniło, wiele czynników wpłynęło na to, że w tym momencie ból przyjmuję z trudem. Bardzo niewielki, przez chwilę - w porządku, jakoś daję radę, ale daleko mi do tego, co było kiedyś.
Mój Pan jest sadystą - w pozytywnym znaczeniu tego słowa, jeśli takie w ogóle istnieje. Lubi zadawać ból, ale nie robi tego bezmyślnie. Zaczęliśmy się spotykać, bo właśnie pod tym względem się uzupełniliśmy - ja lubiłam ból przyjmować, a On dawać. Tylko że mój masochizm nagle się wypalił, a jego sadyzm nie… Był to dla mnie problem, bo chciałam spełnić Jego oczekiwania, a nie potrafiłam. Czasem to było źródło konfliktów. Pan miał wiele cierpliwości, jednak w pewnym momencie zamknęłam się tak bardzo, że już na sam widok bata przestawałam współpracować. Byłam przekonana, że będzie źle, że nie spełnię Jego oczekiwań, że będzie bolało za bardzo. Nic się jeszcze nie wydarzyło, ale ja już widziałam wszystko w czarnych barwach. Bałam się i ten strach mnie obezwładniał.
I tu właśnie popełniałam błąd - skupiałam się na sobie. Na swoim strachu. Na swoim bólu. Na tym, że zawiodę, że nie dam rady. I ostatecznie to ja uciekając, wykręcając się i panikując próbowałam przejąć kontrolę nad sytuacją i zmienić bieg wydarzeń, byle tylko uniknąć bólu. A przecież nie na tym polega moja rola. Powinnam skupić się na tym, że Pan chce zadać mi ból. Pan ma władzę nade mną, moim ciałem i całą tą sytuacją. Pan wie też, co robi, zna mnie i moje obawy. Przecież mówię Mu o nich, nie muszę powtarzać ich dziesięć razy, nie muszę panikować, krzyczeć, ani uciekać, bo On zna mój strach i na pewno bierze to pod uwagę. Jeśli więc ma w ręku czerwony bat, to tylko dlatego że jest przekonany, że sobie z nim poradzę. Nie ma więc powodu, żebym starała się uniknąć konfrontacji z batem. Oddałam się Panu bez reszty nie po to, żeby teraz próbować za Niego podejmować decyzje. Powinnam przyjmować to co mi daje bez zbędnych dyskusji, akceptować to co dla mnie przygotował, bo jestem Jego własnością i On wie najlepiej, co dla mnie dobre. On decyduje, On ma władzę, a ja jestem posłuszna. On, Jego potrzeby, Jego decyzje - to moje priorytety, dopiero potem powinnam myśleć o sobie.
Ostatnio próbowałam podejść do sytuacji dokładnie w taki sposób - myślałam o Panu, a nie o sobie, o Jego potrzebach, a nie moich problemach. Kiedy zaciskał palce na moich sutkach i poczułam ból, to nie uciekłam, ale skupiłam się na tym, że Pan właśnie poświęca mi uwagę i że moje ciało daje Mu teraz przyjemność i satysfakcję. I po chwili prócz bólu czułam ogromne podniecenie. Pan przestał, a ja chciałam więcej. Powiedziałam mu o tym, mimo że gdzieś z tyłu głowy pojawił się strach przed bólem. Znowu zacisnął palce z całej siły na sutkach, a ja patrzyłam Mu prosto w oczy. Bolało coraz bardziej, ale wraz z bólem rosło podniecenie i wilgoć między moimi nogami. Tego samego dnia wieczorem Pan wyjął trzcinkę, a ja odruchowo chciałam zacząć rzucać wymówkami. Ale jednak się powstrzymałam i zgodnie z Jego poleceniem położyłam się na brzuchu. Dostałam tylko kilka uderzeń w pośladki i stopy. I ponownie byłam zaskoczona, kiedy po moim ciele rozlało się podniecenie. To był drobiazg, nic wielkiego, ale dla mnie to duży krok do przodu.
Może nigdy już nie będę prawdziwą masochistką, która błaga o chłostę, ale to co aktualnie dzieje się z moim ciałem i umysłem napawa mnie optymizmem. Wystarczyło zmienić nastawienie i otworzyć się na potrzeby Pana, żeby ból znowu dawał satysfakcję. Być może warto zaznaczyć - to nie jest tak, że nagle moje ciało inaczej odbiera bodźce i mam orgazm, kiedy czuję ból. Daleko mi do tego. Podniecenie jest raczej efektem poczucia, że moje ciało służy przyjemności Pana. Widzę, że podoba Mu się moje oddanie i to stąd bierze się satysfakcja i podniecenie - bo jestem wtedy pewna, że staje się coraz lepszą niewolnicą.