2020-04-29

002 Kobieta zmienną jest


Ostatnio w ramach jednego z poleceń Pana odwiedziłam stronę bdsmtest.org i po raz kolejny w swoim życiu odpowiedziałam na kilkadziesiąt pytań na temat swoich klimatycznych preferencji. Robiłam go wiele razy, raczej na początku swojej BDSMowej drogi, ale zawsze traktowałam go bardziej jako ciekawostkę, niż jakiś wyznacznik. Wskazuje on na nasze fetysze i typy roli, jakie przyjmujemy, ale na pewno nie zastąpi poznawania siebie w praktyce i rozmowy z drugą stroną bata. Jednakże wynik testu zaskakująco dobrze oddał zmiany, jakie zaszły we mnie na przestrzeni  ostatnich kilku lat.

Pomysł wykonania testu pojawił się po tym, jak szukając pewnego zdjęcia w telefonie odkryłam, że wciąż mam na nim screeny z ostatniego podejścia do testu z roku 2018.­ Znalazłam też wyniki z roku 2016, naszych początków. Byłam wtedy bardzo pewna swojego masochizmu, a jednocześnie totalnie nieświadoma swojej uległości. Mówiłam o niej sporo, nazywałam się pewnie nawet uległą, ale nie bardzo szło mi otwieranie się na nią w praktyce. Zdecydowanie lepiej szło mi przyjmowanie fizycznego bólu.
Masochizm jest dla mnie teraz tematem dość trudnym, bo mam wrażenie jakby został mi w jakiś dziwny sposób odebrany. Kiedyś moja odporność na ból była większa, tak samo jak satysfakcja z jego otrzymywania. Byłam bardziej odważna niż teraz, albo może mniej świadoma tego, jaki ból niesie za sobą dane narzędzie. Teraz ból w pewnym stopniu nadal mnie pociąga, ale podchodzę do niego z większą rezerwą. Czerpanie z niego przyjemności nie jest oczywiste – wymaga dobrego nastawienia, atmosfery, nawet odpowiedniego dnia cyklu… kiedy to piszę to mam poczucie, że absolutnie nie brzmię jak suka. Przynajmniej nie jak ta prawdziwa. „Można mnie bić, ale tylko wtedy i tylko tak, jak ja chcę” – tak to mniej więcej słyszę w głowie. A to wcale nie tak. Ból nadal jest stymulujący, ale inaczej niż kiedyś. Żeby był dla mnie przyjemny wiele czynników musi wystąpić w tym samym momencie. Nie znaczy to jednak, że ból nie ma w naszej relacji innych funkcji. Przede wszystkim to dobry „straszak” – kiedy Pan chce coś osiągnąć to wie, że wystarczy wyciągnąć czerwony bat a ja zrobię się potulniejsza. (Notabene – czerwony bat, kupiony w sklepie z artykułami jeździeckimi był absolutnie moim pomysłem. Nawet fakt, że jest ogromny i raczej niezbyt delikatny mnie nie przekonywał – był ładny, długi, smukły… i czerwony. I chciałam go mieć. Dziś chyba żałuję.) Ale wracając, ból potrafi motywować mnie do bycia lepszą i grzeczniejszą suką. Poza tym wiem, że stosunek mojego Pana do zadawania bólu się nie zmienił – poznałam go jako sadystę i wciąż nim jest. Lubi zadawać ból, czerpie z tego satysfakcję, a ja jestem po to by tą satysfakcję dawać. Bycie suką nie zawsze jest proste. Przyjmując tą rolę godzę się z faktem, że będę robić rzeczy, które nie zawsze są dla mnie łatwe i przyjemne.
Ból nie jest zatem czymś, co w prosty sposób doprowadzi mnie do orgazmu, ale pośrednio daje mi dużą satysfakcję i pozwala nad sobą pracować. I zostawia ślady, a to ogromna nagroda za dobrze zniesioną chłostę.
Kiedy masochizm ulatywał w niebyt w pewien niewyjaśniony dla mnie sposób zrobiło się miejsce na uległość. Wydaje mi się, że dojrzałam jako kobieta, a dzięki temu dojrzeć mogła też moja uległość. Patrząc na wyniki pierwszych testów dostrzegam duży strach przed poniżaniem przez Pana. Miałam problem z wieloma rzeczami – czy to z zakresu pet play czy pewnych rytuałów i nazewnictwa. Kiedy oceniam to z mojej obecnej perspektywy odnoszę wrażenie, że był to tylko mój strach, a nie fakt że mnie to nie pociągało. Miałam wiele kompleksów, i oczywiście nadal mam ich całkiem sporo, ale nie pozwalam im mieć aż tak istotnego wpływu na moje życie i decyzje jak kiedyś. Te kilka lat temu byłam na tyle niepewna siebie, że bałam się tego co stanie się, kiedy K. nazwie mnie suką. Kiedy zaszczekam na Jego żądanie. Kiedy powiem do niego Panie i zapytam, czy mogę usiąść koło Niego na łóżku albo skorzystać z toalety. Kompleksy sprawiały, że każde drobne poniżenie wydawało się tragedią. Bałam się, że w Jego oczach zupełnie stracę wartość, tak jak nie miałam jej w swoich. A trzeba być pewną siebie i znać swoją wartość, żeby świadomie ulec mężczyźnie. Nie sztuką jest oddać coś bezwartościowego - dopiero kiedy w swoich oczach kobieta nabiera wartości może w pełni tą wartość komuś oddać. Nie boję się poniżenia, bo wiem że nie zmienia ono tego kim jestem. Wiem, że mój Pan mnie kocha i że jestem dla Niego ważna. Zdecydowałam się na takie życie i związek i codziennie musze decydować od nowa, nawet w najdrobniejszych sprawach. Jestem suką i nie sprawia to, że jestem mniej wartościowa – wbrew przeciwnie.
Codziennie rano i wieczorem całuję stopy swojego Pana – taki mały rytuał. Robię to zawsze rano po przebudzeniu, zanim wstanę oraz kiedy się kładziemy, zaraz przed pójściem spać. Nie ma znaczenia, jaki mam nastrój i jak bardzo mi się nie chce. Nieważne, czy zaspałam i muszę lecieć na złamanie karku do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku, czy też to że wieczorem jestem ledwo żywa i sam widok poduszki zamyka mi oczy. Zupełnie nieistotne jest również to, czy przypadkiem nie jestem z Panem pokłócona – nieważne z czyjej winy i o co chodziło, czasem po prostu zdarza się jakaś mała burza, jak to w związkach bywa. Ja zawsze muszę mieć na to czas, chować dumę do kieszeni jeśli jest taka potrzeba i klękać przy stopach swojego Pana, a następnie je całować i pieścić językiem. Czasem doprowadza mnie to do szału, czasem działa kojąco, ale zawsze przypomina mi kim jestem. I jest mi z tym cholernie dobrze, bo jestem dumna z tego kim jestem dla swojego Pana. Zabawne, jak przypomnę sobie siebie sprzed tych kilku lat, na etapie któregoś ze wspomnianych testów. Kiedyś chyba godzinę toczyliśmy walkę o całowanie stóp, bo za żadne skarby świata nie dało się mnie do tego zmusić. A teraz? Teraz kiedy ostatnio trochę się z tym ociągałam i Pan zdążył wstać przede mną to prosiłam Go by pozwolił mi to zrobić. Życie jest jednak przewrotne.  

2020-04-21

001 Kim ja właściwie jestem?


Dzisiaj Pan zapytał mnie, czy czuję się bardziej uległą czy suką. Cała trudność polegała na tym, że w pierwszej chwili nie potrafiłam znaleźć żadnej różnicy pomiędzy tymi dwoma określeniami. Między uległą a masochistką – owszem, ale w tym wypadku poza większą dosadnością słowa „suka” nie potrafiłam ich rozróżnić według żadnej kategorii i dokonać wyboru. Musiałam jednak odpowiedzieć na pytanie, a Pan prosił żebym nie myślała tylko powiedziała co czuję, więc od razu padła odpowiedź – suka. Czemu? Nie wiedziałam.

Na co dzień jestem tym, kim (lub czym) Pan akurat chce bym była. Nazywa mnie różnie, ale najczęściej słyszę dwa słowa – suka i kochanie. Suka jest czymś, z czym jestem osłuchana. Wiem, że kiedy słyszę pytanie „Kim jesteś?” to najlepszą odpowiedzią jest zawsze „Twoją suką”. To słowo przeciętnemu Kowalskiemu kojarzy się pejoratywnie. Zresztą, ile razy słyszy się w filmach pogardliwie rzuconą „sukę” w kierunku niekoniecznie lubianych czy dobrze prowadzących się kobiet? Zawsze powoduje to lekki uśmiech na mojej twarzy, bo kiedy ja słyszę to określenie w stosunku do siebie to odbieram je jako ogromny komplement. Owszem, jest to element całej konwencji, który ma za zadanie w pewien sposób poniżyć, ale ja do tego własnie dążę – chcę pokazać, że jestem uległa wobec swojego partnera. Na taką pozycję w związku się zdecydowałam. Dlatego, kiedy stanęłam przed wyborem to padło na „sukę” a nie „uległą” – to suka niesie za sobą większy emocjonalny ładunek. Dopiero później zaczęłam myśleć nad tym, jak właściwie odbieram te słowa. A gdzie w tym wszystkim masochistka? I kim właściwie jestem? Kilka dni wcześniej dopracowując bloga napisałam o sobie w jego tytule „uległa kobieta”. Jednak nie uległa? Może powinnam zmienić tytuł na „Niepoukładane myśli suki”? Albo „uległej suki-masochistki”? I czy te wszystkie określenia mają w ogóle znaczenie?
Pierwsza moja refleksja jest taka, że na pewno jestem uległą kobietą, ale to dość szerokie pojęcie i może być różnie rozumiane. Ja nie jestem uległa zawsze i wobec wszystkich. To często podstawowa rzecz, jaką się tłumaczy ludziom spoza klimatu – to, że kobieta klęka przed mężczyzną i pozwala mu robić wszystko wedle Jego życzenia nie oznacza, że pozwala każdemu sobą pomiatać i nie ma własnego zdania. Uległość w klimacie nie nie musi od razu determinować zachowania w codziennym życiu wobec każdego kogo spotka się na drodze. Uległość nie jest równoważne z życiową biernością. Jestem uległa, ale z drugiej strony wcale nie jest tak, że wszystko przychodzi mi z łatwością. Wiele razy słysząc polecenie od Pana mam chwile zawahania a nawet buntu. Mam własne zdanie, potrzeby, wątpliwości a czasem strach. Nie robię bezmyślnie wszystkiego, czego się ode mnie chce. Jestem uległa wobec mojego Partnera, bo chcę taka być. A w życiu codziennym funkcjonuje jak wszyscy inni – reaguję, kiedy ktoś robi coś wbrew mojej woli. Nie przytakuję zawsze i każdemu. Uległość powszechnie jest postrzegana negatywnie, więc kobieta która mówi o uległości wobec mężczyzny staje się w oczach ludzi ofiarą, a ja się zupełnie tak nie czuję. Ale biorąc pod uwagę obraz uległości, jaki rysuje się w głowach ludzi warto podkreślić, że nie jestem po prostu uległa – to nie jest nieodłączna cecha mojego charakteru, a bardziej preferencja seksualna i sposób na związek.
W tym momencie pojawia się suka – to ta część mnie, która podjęła decyzję, że będzie uległa i posłuszna wobec swojego mężczyzny. Bo, warto podkreślić, nie jestem po prostu suką – jestem Jego suką. Polega to nie tyle na byciu uległą, co codziennym podejmowaniu decyzji, że zrobię coś według Jego życzenia. Akceptowaniu Jego woli, nawet jeśli jest sprzeczna z moją. Mam poczucie, że suka to coś więcej – to kobieta o skłonności do ulegania, która znalazła swoje miejsce u stóp odpowiedniego Pana. Może to trochę patetyczne, może się rozdrabniam, ale to słowo ma jednak ogromną moc. Kiedyś miałam z nim duży problem. Nie chciałam być tak nazywana, czułam się poniżona. Ale teraz zwyczajnie podoba mi się, kiedy słyszę „grzeczna suczka” wypowiedziane w moją stronę. Czuję, że jestem Jego, a On jest mój. To rola, którą sobie wybrałam i codziennie staram się, by być w niej coraz lepsza.
Została masochistka – to też część mnie, ale chyba dużo mniejsza niż sądziłam na początku swojej przygody z BDSM. Ból sprawia mi przyjemność, ale raczej nie jestem na niego zbyt odporna. Szybko staje się nieznośny. Satysfakcja z bólu przychodzi zwykle z opóźnieniem – nie jestem typem, który potrafi mieć orgazm podczas bicia, niestety. Zdecydowanie istotne w przyjmowaniu bólu jest moje bycie suką. Mam wrażenie, że główną satysfakcję czerpię z zadowolenia Pana po chłoście. Lubię uczucie, kiedy jest już po, wszystko mnie boli, On jest obok i widzę, że jest zadowolony. Jestem wtedy z siebie dumna. Ból mnie podnieca, ale dużo bardziej działa na mnie to, że spełniłam oczekiwania swojego Pana. No, i siniaki – to druga motywacja. Lubię mieć ślady, a że o nie jest u mnie bardzo trudno, to tym bardziej je doceniam. Kiedy je widzę odczuwam ogromną satysfakcję, nawet kilka dobrych dni po biciu.
Tak właśnie czuje te wszystkie określenia i rozróżnienia. To moje własne refleksje, mój odbiór. Wiem, że każdy ma swoje BDSM i że każdy może rozumieć je na swój sposób. Dla wielu te słowa nie mają żadnego większego znaczenia. Chcę to podkreślić, bo to co pisze to żaden dogmat. Chętnie dowiem się, jak „sukę” odbierają inne uległe kobiety w klimacie, albo jakie inne określenia słyszą na co dzień. A jeśli czyta to ktoś spoza klimatu i mimo może negatywnych emocji dotarł do końca, to zaznaczę tylko, że w 90% słyszę rzucane w swoim kierunku kochanie, skarbie, słońce... Bo BDSM jest istotną częścią mojego życia, identyfikuję się jako uległa suka, która lubi przyjmować ból na życzenie swojego Pana, ale przede wszystkim jestem kochaną i kochającą kobietą i nigdy o tym nie zapominam, niezależnie jak ja albo jak ktoś inny się do mnie zwraca.

2020-04-01

Początek

Wbrew nazwie nie będzie to blog o chorobach psychicznych. Choć to może zbyt odważne stwierdzenie z mojej strony, bo kiedy już przybliżę wszystkim swoje przemyślenia na temat relacji damsko-męskich i opowiem nieco o swojej codzienności to wiele osób uzna, że synestezja byłaby dużo mniejszym obciążeniem mojej psychiki niż to, co faktycznie w niej siedzi. A siedzi w niej potrzeba uległości doprawiona szczyptą masochizmu.


Pomysł na pisanie bloga rodził się z kilku elementów, jednak za główny uznaje potrzebę przelania swoich niepoukładanych myśli „na papier”. Jestem typem człowieka, w którego głowie dużo się dzieje - nawet, a może szczególnie wtedy, kiedy na zewnątrz nie dzieje się prawie nic. Czasem to utrudnia życie, bo lepiej jest wylać z siebie pewne rzeczy, otwarcie mówić o potrzebach i problemach. Bywa i tak, że jest to atut, kiedy zbyt impulsywna reakcja może coś popsuć, kogoś skrzywdzić, albo wpędzić nas w kłopoty. Blog wydaje się jednak bezpieczną przestrzenią do wyrzucania z siebie wszystkiego – refleksji, żali czy radości, szczególnie tych, o których nie opowiadam nawet najbliższej przyjaciółce. Mam nadzieję, że pomoże mi poukładać to, co zbyt trudne do ogarnięcia w głowie, a przy okazji pozwoli się trochę twórczo wyżyć.

Jeszcze nie do końca wiem, co będzie się tu pojawiać - fragmenty mojej codzienności, przemyślenia, może czasem opowiem o swoich wrażeniach na temat książki czy filmu. Najprawdopodobniej jednak większość postów będzie kręciła się wokół mojej uległości. BDSM jest nieodłącznym elementem mojej codzienności i to w tym klimacie zamierzam utrzymywać bloga. Jeśli zatem fakt, że na zawołanie klękam przed swoim mężczyzną, a na co dzień noszę obroże Cię odstręcza to treść tego bloga może Ci się nie spodobać. Mimo to zapraszam do mojego świata i mojego BDSM.