Ostatnio w ramach jednego z poleceń Pana odwiedziłam stronę bdsmtest.org i po raz kolejny w swoim życiu odpowiedziałam na kilkadziesiąt pytań na temat swoich klimatycznych preferencji. Robiłam go wiele razy, raczej na początku swojej BDSMowej drogi, ale zawsze traktowałam go bardziej jako ciekawostkę, niż jakiś wyznacznik. Wskazuje on na nasze fetysze i typy roli, jakie przyjmujemy, ale na pewno nie zastąpi poznawania siebie w praktyce i rozmowy z drugą stroną bata. Jednakże wynik testu zaskakująco dobrze oddał zmiany, jakie zaszły we mnie na przestrzeni ostatnich kilku lat.
Pomysł wykonania testu pojawił się po tym, jak
szukając pewnego zdjęcia w telefonie odkryłam, że wciąż mam na nim screeny z
ostatniego podejścia do testu z roku 2018. Znalazłam też wyniki z roku 2016,
naszych początków. Byłam wtedy bardzo pewna swojego masochizmu, a jednocześnie
totalnie nieświadoma swojej uległości. Mówiłam o niej sporo, nazywałam się
pewnie nawet uległą, ale nie bardzo szło mi otwieranie się na nią w praktyce.
Zdecydowanie lepiej szło mi przyjmowanie fizycznego bólu.
Masochizm jest dla mnie teraz tematem dość trudnym, bo
mam wrażenie jakby został mi w jakiś dziwny sposób odebrany. Kiedyś moja
odporność na ból była większa, tak samo jak satysfakcja z jego otrzymywania.
Byłam bardziej odważna niż teraz, albo może mniej świadoma tego, jaki ból
niesie za sobą dane narzędzie. Teraz ból w pewnym stopniu nadal mnie pociąga,
ale podchodzę do niego z większą rezerwą. Czerpanie z niego przyjemności nie
jest oczywiste – wymaga dobrego nastawienia, atmosfery, nawet odpowiedniego
dnia cyklu… kiedy to piszę to mam poczucie, że absolutnie nie brzmię jak suka.
Przynajmniej nie jak ta prawdziwa. „Można mnie bić, ale tylko wtedy i tylko
tak, jak ja chcę” – tak to mniej więcej słyszę w głowie. A to wcale nie tak.
Ból nadal jest stymulujący, ale inaczej niż kiedyś. Żeby był dla mnie przyjemny
wiele czynników musi wystąpić w tym samym momencie. Nie znaczy to jednak, że
ból nie ma w naszej relacji innych funkcji. Przede wszystkim to dobry
„straszak” – kiedy Pan chce coś osiągnąć to wie, że wystarczy wyciągnąć czerwony
bat a ja zrobię się potulniejsza. (Notabene – czerwony bat, kupiony w sklepie z
artykułami jeździeckimi był absolutnie moim pomysłem. Nawet fakt, że jest
ogromny i raczej niezbyt delikatny mnie nie przekonywał – był ładny, długi,
smukły… i czerwony. I chciałam go mieć. Dziś chyba żałuję.) Ale wracając, ból
potrafi motywować mnie do bycia lepszą i grzeczniejszą suką. Poza tym wiem, że
stosunek mojego Pana do zadawania bólu się nie zmienił – poznałam go jako
sadystę i wciąż nim jest. Lubi zadawać ból, czerpie z tego satysfakcję, a ja
jestem po to by tą satysfakcję dawać. Bycie suką nie zawsze jest proste.
Przyjmując tą rolę godzę się z faktem, że będę robić rzeczy, które nie zawsze
są dla mnie łatwe i przyjemne.
Ból nie jest zatem czymś, co w prosty sposób
doprowadzi mnie do orgazmu, ale pośrednio daje mi dużą satysfakcję i pozwala
nad sobą pracować. I zostawia ślady, a to ogromna nagroda za dobrze zniesioną
chłostę.
Kiedy masochizm ulatywał w niebyt w pewien
niewyjaśniony dla mnie sposób zrobiło się miejsce na uległość. Wydaje mi się,
że dojrzałam jako kobieta, a dzięki temu dojrzeć mogła też moja uległość.
Patrząc na wyniki pierwszych testów dostrzegam duży strach przed poniżaniem
przez Pana. Miałam problem z wieloma rzeczami – czy to z zakresu pet play czy
pewnych rytuałów i nazewnictwa. Kiedy oceniam to z mojej obecnej perspektywy
odnoszę wrażenie, że był to tylko mój strach, a nie fakt że mnie to nie
pociągało. Miałam wiele kompleksów, i oczywiście nadal mam ich całkiem sporo,
ale nie pozwalam im mieć aż tak istotnego wpływu na moje życie i decyzje jak
kiedyś. Te kilka lat temu byłam na tyle niepewna siebie, że bałam się tego co
stanie się, kiedy K. nazwie mnie suką. Kiedy zaszczekam na Jego żądanie. Kiedy
powiem do niego Panie i zapytam, czy mogę usiąść koło Niego na łóżku albo
skorzystać z toalety. Kompleksy sprawiały, że każde drobne poniżenie wydawało
się tragedią. Bałam się, że w Jego oczach zupełnie stracę wartość, tak jak nie
miałam jej w swoich. A trzeba być pewną siebie i znać swoją wartość, żeby
świadomie ulec mężczyźnie. Nie sztuką jest oddać coś bezwartościowego - dopiero
kiedy w swoich oczach kobieta nabiera wartości może w pełni tą wartość komuś
oddać. Nie boję się poniżenia, bo wiem że nie zmienia ono tego kim jestem.
Wiem, że mój Pan mnie kocha i że jestem dla Niego ważna. Zdecydowałam się na
takie życie i związek i codziennie musze decydować od nowa, nawet w
najdrobniejszych sprawach. Jestem suką i nie sprawia to, że jestem mniej
wartościowa – wbrew przeciwnie.
Codziennie rano i wieczorem całuję stopy swojego Pana
– taki mały rytuał. Robię to zawsze rano po przebudzeniu, zanim wstanę oraz
kiedy się kładziemy, zaraz przed pójściem spać. Nie ma znaczenia, jaki mam
nastrój i jak bardzo mi się nie chce. Nieważne, czy zaspałam i muszę lecieć na
złamanie karku do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku, czy też to że
wieczorem jestem ledwo żywa i sam widok poduszki zamyka mi oczy. Zupełnie
nieistotne jest również to, czy przypadkiem nie jestem z Panem pokłócona –
nieważne z czyjej winy i o co chodziło, czasem po prostu zdarza się jakaś mała
burza, jak to w związkach bywa. Ja zawsze muszę mieć na to czas, chować dumę do
kieszeni jeśli jest taka potrzeba i klękać przy stopach swojego Pana, a
następnie je całować i pieścić językiem. Czasem doprowadza mnie to do szału,
czasem działa kojąco, ale zawsze przypomina mi kim jestem. I jest mi z tym
cholernie dobrze, bo jestem dumna z tego kim jestem dla swojego Pana. Zabawne,
jak przypomnę sobie siebie sprzed tych kilku lat, na etapie któregoś ze
wspomnianych testów. Kiedyś chyba godzinę toczyliśmy walkę o całowanie stóp, bo
za żadne skarby świata nie dało się mnie do tego zmusić. A teraz? Teraz kiedy
ostatnio trochę się z tym ociągałam i Pan zdążył wstać przede mną to prosiłam
Go by pozwolił mi to zrobić. Życie jest jednak przewrotne.