2020-12-01

010 Magiczne słowa


Bycie uległą nauczyło mnie wielu rzeczy, między innymi przywiązywania większej wartości do tego co mówię i w jaki sposób to mówię. W teorii każdy już od małego uczy się słów “proszę, dziękuję, przepraszam”, ale kiedy wypowiadam je do mojego Pana to nabierają zupełnie nowego wymiaru. Stąd może mam poczucie, że niejako musiałam nauczyć się ich na nowo.

Najtrudniejsze, o dziwo, wydaje mi się proszenie. Z jednej strony jest to jedyna forma wyrażania moich pragnień i potrzeb jaka powinna funkcjonować w naszej relacji, więc teoretycznie słowo to powinno budzić same pozytywne skojarzenia. Ale to tylko teoria. Przede wszystkim zostając niewolnicą musiałam nauczyć się prosić o rzeczy, które dotychczas miałam tak po prostu - proszę o orgazm, o pozwolenie na pójście do toalety, czasem o zmianę pozycji albo nawet o głos, jeśli chcę coś powiedzieć. Coś, do czego każdy ma prawo dla mnie jest nieosiągalne bez zgody K.. Druga sprawa to to, że moje prośby naprawdę stały się prośbami - kiedy o coś pytam to z pełną świadomością, że mogę tego nie dostać. To nie jest żadna pro forma. Proszę, bo wiem, że nic nie mam i że tylko Pan może spełnić moje potrzeby i pragnienia. Realnie od Niego zależę. Ta świadomość budzi ogrom emocji - od radości, przez podniecenie, aż po strach. Ale dzięki temu bardziej szanuję Jego decyzje, nawet kiedy nie są dla mnie pozytywne.To bardzo pomaga - pozbycie się roszczeniowej postawy i uznanie Pana jako decydenta nawet w kwestich błahych i codziennych pozwala unikać wielu konfliktów.
Pan od dawna uczył mnie prosić. Często kazał mi prosić o coś, czego nie chciałam - prosiłam Go na przykład o ból, którego się bałam. To było trudne, szczególnie kiedyś, ale teraz moja perspektywa dość istotnie się zmieniła. Wiem, że każda uwaga ze strony Pana jest czymś, co powinnam doceniać. To, że zadaje mi ból, daje mi przyjemność, używa mojego ciała - całe to Jego zainteresowanie moją osobą jest czymś, na co czekam i z czego się cieszę. Bo proszenie to tylko połowa sukcesu - jeśli już dostanę to czego chciałam to należy za to podziękować. Dziękowanie wydaje mi się prostsze od proszenia, choć pamiętam, że często nie chciało mi przejść przez usta, kiedy dziękowałam chociażby za kolejne bolesne uderzenia. Nie widziałam w tym sensu, nie chciałam tego robić. Tak wiele zmieniło się od naszych początków… Teraz przychodzi to o wiele naturalniej. Co więcej, ta wdzięczność naprawdę przychodzi sama. Odczuwam coraz głębiej zależność od Pana i jestem w tym poczuciu bardzo szczęśliwa. Nie odbieram tego jako fikcji, mimo że mam świadomość, że mogę zrobić wszystko czego chce bez proszenia kogokolwiek o zgodę. Świadomie zdecydowałam się na życie w roli niewolnicy i realizuje je każdego dnia. Cieszę się, że widzę w sobie coraz więcej pokory, że kiedy Pan mi na coś pozwala to wyzwala to we mnie szczerą radość. Coraz mniej we mnie bezsensownej dumy, coraz więcej uległości.
Z magicznych słów zostało “przepraszam”. Paradoksalnie dosyć długo postrzegałam je jako najprostsze - mimo że sytuacje w których przepraszamy są zwykle mało komfortowe, to często strach przed karą czy innymi konsekwencjami złego zachowania sprawiał, że “przepraszam” samo cisnęło się na usta. Nie było rozważań o dumie czy o tym, czy poczuwam się do winy. Jednak w tej materii też trochę się pozmieniało. Po pierwsze - przepraszanie odbieram jak porażkę. Nie wiem, czy to dobrze… być może nie powinnam myśleć w ten sposób. Jednak za każdym razem kiedy muszę przeprosić, oznacza to że czegoś nie zrobiłam dobrze, w jakiś sposób zawiodłam Pana. Może to być drobiazg, ale co z tego, jeśli takich drobiazgów zbiera się więcej. To niedoskonałość nad którą czeka mnie wiele pracy. Po drugie, mam pełną świadomość, że magia słowa “przepraszam” nie jest wcale taka ogromna, jakby się mogło wydawać. Przepraszanie nie zmaże mojej winy. Co prawda Pan często odpuszcza mi, kiedy widzi że się staram i że przewinienie nie było ogromne, albo też nie było spowodowane moim umyślnym działaniem. Jednak często przeprosiny to wstęp do kary, a na pewno do wyrzutów sumienia. Moje ostatnie przemyślenia doprowadziły mnie do wniosku, że czasem potrzebuję kary. Wyrzuty sumienia utrzymują się dłużej, a ja czuję się gorzej, kiedy nie zostaje ukarana, bo nie ma też zamknięcia pewnej sytuacji, nie ma klamry która kończy temat mojego przewinienia. Nie wiem, czy jest to objaw pewnej dojrzałości w byciu uległą… Mam taką nadzieję. Strach przed karą i związanym z nią poniżeniem lub bólem jest mniejszy i przede wszystkim łatwiejszy do zniesienia, niż poczucie że zawiodłam Pana.
Jeszcze rok, czy dwa lata temu nie pomyślałabym, że w moim związku te “magiczne słowa” będą miały aż takie znaczenie, że bez nich czasem nie będę mogła sobie pozwolić na czynności, które zawsze wydawały mi się naturalne i podstawowe. Teoretycznie wtedy miałam więcej, byłam wolna i mogłam wszystko. W praktyce mam poczucie, że to teraz jestem szczęśliwsza, a moje życie pełniejsze.