2020-10-30

008 Niewolnica


Minął kwartał od kiedy podpisaliśmy kontrakt. Trzy miesiące to dużo i mało, wszystko zależy od perspektywy. Osobiście mam poczucie, że od tego momentu minęła wieczność. Jakby czas przed kontraktem nigdy tak naprawdę nie istniał. Kilka kartek, dwa podpisy, jedna obroża. Stałam się własnością Pana, mam to na papierze. Kontrakt leży głęboko schowany w szufladzie w naszej sypialni, ale wcale nie muszę codziennie go czytać, żeby go przestrzegać.

Do kontraktu nie wracam, bo jego treść nie tylko jest bardzo prosta, ale też wynikała z wielu dyskusji i przemyśleń, przez co każdy punkt rozumiem, a przede wszystkim dobrze znam. W razie kwestii dyskusyjnych decyzja spoczywa w rękach Pana. Proste. Teoretycznie. W praktyce na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy było kilka trudnych momentów. Co ja mówię - kilkanaście i nie momentów, bo czasem były to nawet całe dni. Choć widzę tendencję malejącą, z czego jestem bardzo dumna. Czasem problem udaje się zażegnać w kwadrans. Czasem uda się problemu zupełnie uniknąć. Na sukces złożyło się kilka elementów, takich filarów naszej relacji, które staramy się pielęgnować i to o nich chcę dziś napisać.
Przede wszystkim dialog - o poprawnej i efektywnej komunikacji mogę pisać bez końca, bo wiem jak duży jest to problem dla wielu par. Dla nas to wyjątkowo ważne, bo skoro oddałam komuś władzę nad sobą to muszę mieć całkowitą pewność, że ta osoba wie co myślę i czuję. Tu nie ma miejsca na “domyśl się” albo milczenie. Jeśli będę udawać, że jest dobrze, kiedy czuję się źle to ucierpię przede wszystkim ja, a w dalszej kolejności nasz związek. Jeśli powiem co czuję, czego oczekuję, potrzebuję, co mi w danej sytuacji przeszkadza to Pan, mając pełną wiedzę o aktualnej sytuacji, podejmuje decyzje z pełną świadomością, a ja zakładam przecież, że dba o moje dobro. Wiem, że wyrażenie moich potrzeb nie oznacza, że automatycznie zostaną spełnione - wiem natomiast że zostanę wysłuchana, a moje argumenty będą wzięte pod uwagę. Ostateczna decyzja jest po stronie K. i to absolutnie szanuję, choć czasem ciężko jest przyjąć to bez emocji…
Jeśli już rozmawiamy, szczególnie jeśli w rozmowie o coś proszę, to warto pamiętać o pokorze. To trudne zagadnienie, przynajmniej dla mnie. Ciężko jest mi czasem schować dumę do kieszeni albo analizować codzienne sytuacje z perspektywy niewolnicy. Czasem próbuje podchodzić do problemów, jakbym żyła w normalnym partnerskim związku. Oczekuję pomocy w domowych obowiązkach. Złoszczę się, że nie otrzymuję jej tyle ile bym chciała, albo nie tak jak bym chciała, albo nawet nie wtedy kiedy bym chciała. Pan też czasem czegoś oczekuje, a ja mówię “nie, bo…” i złoszczę się, kiedy On przywołuje mnie do porządku i próbuje wyegzekwować swoje żądanie. A przecież On może chcieć wszystkiego i to ja mam się dostosować. To On ma prawo mi odmawiać i nie działa to w dwie strony - ja muszę być posłuszna. Uczę się milczeć wtedy, kiedy powinnam. Uczę się też, że nie zawsze do mnie musi należeć ostatnie słowo. Że mam robić, a nie mówić. Że kiedy już mówię do Pana to powinnam robić to z szacunkiem, nigdy z pretensją, wyrzutami czy złością. Próbuję, i coraz częściej udaje mi się, przyjmować w relacji z Panem postawę pełną pokory, posłuszeństwa i szacunku. Owszem, czasem górę biorą negatywne emocje, ale fakt że dostrzegam problem i wiem, nad czym i jak muszę pracować, to już coś.
Mantry to kolejny element mojej przemiany. Najpierw mnie zaintrygowały, ale dopiero po czasie naprawdę je doceniłam. Często pomagają się uspokoić i odzyskać równowagę, kiedy naglę ją stracę. Czasami wprawiają mnie w stan refleksji - analizuję to jak się zmieniłam w ostatnim czasie, czy bliżej mi do postaw o których mówią mantry, czy taka właśnie chcę być. Kiedy do nich wracam to nawet w momencie buntu pomagają mi odnaleźć spokój, a wątpliwości automatycznie odpływają. Mantry wywołują też podniecenie - myślenie o tym, że jestem własnością Pana, że do niego należę, że ma nade mną pełną władzę po prostu na mnie działa. Zresztą wiem dobrze, że również Panu się to podoba. Jest to rodzaj swoistej medytacji, która nie tylko relaksuje, ale pomaga też w procesie rozwoju jako uległa. Zakładam, że dla wielu osób jest to coś dziwnego, może to za wiele, a może wydaje się bez sensu, ale ja wszystkim uległym będę tą praktykę polecać, tym bardziej że może być to coś, co przychodzi z ratunkiem kiedy nie zapanujemy nad emocjami, może to być codzienna rutyna - wszystko zależy co chcemy osiągnąć, na co mamy czas i ochotę.
Ostatni filar, który trzyma wszystko razem, to nasze wzajemne uczucia z Panem. Mamy pewne zasady, rytuały, ale życie i tak potrafi zaskoczyć - czasem mam poczucie, że jestem świetną niewolnicą, a chwilę później przychodzi zwątpienie, ale łączy nas nie tylko kontrakt, a przede wszystkim miłość. Dzięki temu łatwiej wybaczać potknięcia, ale też walczyć o siebie wzajemnie, kiedy nie wszystko układa się po naszej myśli. Świadomość, że mój Pan darzy mnie uczuciem sprawia, że łatwiej jest mi zaufać, kiedy stawia przede mną nowe wyzwania, które czasem rodzą strach i niepewność. Po prostu wiem, że chce dla mnie dobrze, nawet jeśli w danym momencie nie do końca to czuję, bo inne emocje biorą górę.
Koniec końców w naszym życiu nie zmieniło się zbyt wiele - pracujemy, spędzamy razem czas wolny, widujemy się znajomymi - klimat od zawsze był w naszym życiu, teraz po prostu jest bardziej formalny, a zasady jasno określone. Klimat stał się naszą codziennością. Kontrakt ułatwia funkcjonowanie. Dzięki niemu zawsze wiem, czego się ode mnie oczekuje i kiedy mogę liczyć się z negatywnymi konsekwencjami swojego zachowania. Nie ma miejsca na wątpliwości i gdybanie, bo reguły są proste i przyjęte przez obie strony relacji. Przyznam, że kiedy teraz myślę o tych trzech ostatnich miesiącach to nie dostrzegam momentu, w którym żałowałabym tej decyzji. Nawet kiedy było między nami źle, nawet kiedy byłam zła i rozgoryczona - ani razu nie pojawiła się myśl, że lepiej by kontraktu w ogóle nie było, albo że chciałabym go zerwać.
I jeszcze jedna rzecz, bardziej namacalna, o której chciałabym wspomnieć. Od trzech miesięcy noszę obrożę - codziennie i wszędzie. W pracy na początku padło kilka pytań, ale teraz chyba wszyscy przywykli. Łącznie ze mną. Nie jest typową obrożą, to bardziej biżuteria, ale jednak dość niespotykana i budzi zainteresowanie. We mnie budzi poczucie, że jestem niewolnicą swojego Pana zawsze i wszędzie, przypomina mi o tym za każdym razem kiedy jej dotykam lub patrzę w lustro. Należę, jestem własnością, i jestem niesamowicie szczęśliwa.