Nigdy nie lubiłam trygonometrii, ten dział matematyki zupełnie mi nie podszedł. Nie trzeba być jednak specjalistą w tej dziedzinie, by wiedzieć jak wygląda sinusoida. Bo niestety żadne inne porównanie, niż to trygonometryczne, nie przychodzi mi do głowy. Życie, związek, bycie suką – to jedna wielka sinusoida. Raz jest lepiej, raz gorzej. Łapiesz dołki, ale wiesz że któregoś dnia będzie lepiej. Ja tej swojej życiowej sinusoidy nigdy nie lubiłam, tak samo jak całej trygonometrii w liceum. Dopiero ostatnio nauczyłam się patrzeć na nią nieco inaczej.
Przede
wszystkim zaakceptowałam, że jest to nieodłączna część życia niemal w każdym
aspekcie. W pracy, w domu, w związku czy innych relacjach międzyludzkich bywa
po prostu różnie. Raz odnosi się sukcesy, innym razem porażki. Można mieć dobrą
passę – na przykład zdarza nam się w domu mieć naprawdę spokojny czas. Nic
złego się nie dzieje, dogadujemy się świetnie, nie ma o co się kłócić – sielanka.
Ale nadchodzi dzień, w którym coś przestaje działać. Coś pójdzie nie tak w
pracy, dopadnie mnie PMS, ale po prosu wstaniemy lewą nogą i nagle przestaje
być różowo. Oczywiście czasem gorsze dni mijają bez echa, czasem jednak złe
emocje narastają jak śniegowa kula i nawet nie wiemy kiedy przestajemy się
dogadywać, a zaczynamy kłócić lub zupełnie milczeć. Takie jest życie. Do tego
trzeba się przyzwyczaić, zaakceptować i wtedy dopiero można próbować jakoś z tym
walczyć. Bo o ile tej sinusoidy nie zlikwidujemy to możemy popracować nad tym,
żeby te złe momenty były... po prostu mniej złe. Albo trwały krócej. (i tu mój humanistyczno-ścisły
umysł napotkał konflikt, bo sinusoida nie do końca działa tak jakbym tego
chciała – większa częstotliwość skróci tak samo „górki”, jak i „dołki”, wypłaszczenie
krzywej również będzie działało identycznie na części wykresu które symbolizują
dobry czas i na te które symbolizują ten zły. Ale lepszego porównania nie mam,
więc dość bełkotu o wykresach, wracam do tematu :D)
W związku, czy
relacji BDSM-owej, kluczem do przetrwania i pokonania tych gorszych okresów
jest komunikacja. Każdy potrafi mówić, ale nie każdy rozmawiać. Cały czas uczę
się tego z moim Panem. Nasza komunikacja staje się coraz bardziej efektywna i
doceniam to przede wszystkim wtedy, kiedy jesteśmy u dołu naszej sinusoidy.
Kiedy trudno jest mówić o uczuciach i emocjach, bo czasem jest ich za dużo na
raz, a w głowie panuje totalny chaos to nie jest łatwo wyrazić to wszystko tak,
by druga strona zrozumiała. Nie jest też łatwo wysłuchać tego i przyjąć bez
oceniania. Wysłuchać do końca i dopiero odpowiedzieć, a nie wyłapać jakieś
jedno wyrwane z kontekstu hasło, do którego łatwo się przyczepić i wywołać w
ten sposób kłótnie. To do niczego dobrego nie prowadzi. Każdy przepracowany
kryzys to nowe doświadczenie i lepsza komunikacja między nami.
Ta związkowa
sinusoida jest dobra również dlatego, że jest efektem rozwoju. Tak przynajmniej
próbuję to postrzegać. Czasem jest między nami źle, bo Pan cały czas stawia przede
mną nowe wyzwania, wymaga coraz więcej i poszerza moje horyzonty. Ja oczywiście
się z tego cieszę i staram się temu wszystkiemu podołać, ale oczywiście bywa
różnie. Czasem coś nie wyjdzie i rodzi się frustracja. Czasem pojawia się
strach przed czymś nowym, który rodzi bunt. Potknięcia nie są przyjemne. Wręcz
przeciwnie. Nie chodzi nawet o karę, która jest ich konsekwencją, ale o świadomość,
że zawiodło się swojego Pana. To trudne, dużo trudniejsze niż sama kara,
szczególnie jeśli polega ona wyłącznie na bólu fizycznym. Jednak świadomość, że
nie jest to równia pochyla i że można jeszcze podnieść się z tego dołka jest w
jakiś sposób krzepiąca. A takie powstawanie na nowo po porażce jest bardzo budujące
i wiele uczy. Wiem, co mówię, bo ostatnio tych porażek było u mnie całkiem
sporo. Mniejsze, większe – ze wszystkimi sobie poradziłam, bo miałam wsparcie
swojego Pana.
Ja wiem, że
każda uległa kobieta dąży do doskonałości i chce być dla swojego Pana jak
najlepsza. Prawda jest jednak taka, że ideały nie istnieją, a my po prostu
upadamy. Postrzeganie tych upadków jako stałych elementów życia, które mogą nas
umocnić i czegoś nauczyć jest bardzo ważne. Nie chcę wmawiać sobie, że jestem słaba,
że jestem złą suką, że nie jestem wystarczająco dobra by służyć swojemu Panu. To
nie wyciągnie mnie z dołka i nie pomoże mi wrócić na dobre tory. Trzeba po
prostu przyznać się do swojego błędu, zaakceptować go, wyciągnąć lekcję i
walczyć dalej. Bycie suką nie jest proste i to chyba najczęściej pisane przez
mnie zdanie na tym blogu. To niesamowicie trudna droga. Ale przy wsparciu
odpowiedniego Pana może to być jednocześnie droga piękna. Szczególnie piękne
jest właśnie powstawanie po porażkach i podjęcie walki nawet wtedy, kiedy
wydawało nam sie że nie damy rady. Nikomu nie życzę upadków, ale podnoszenia
się z nich – jak najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz