2021-01-30

012 Być przyjemną


Od kiedy charakter mojej relacji z Panem ewoluował w kierunku związku TPE ja również nieustannie się zmieniam. Nie jestem już kobietą ze skłonnością do masochizmu i ulegania, która raz na jakiś czas spotyka się na sesję BDSM, a realnie uległą i podporządkowaną niewolnicą w trybie 24/7. Jedną z istotniejszych zmian, jaką w sobie widzę to większy nacisk kładziony na bycie przyjemną dla mojego Pana.

Generalnie “bycie przyjemną” jest dla mnie czymś stosunkowo nowym. Spotkałam się z tym określeniem dopiero niedawno, pewnie około roku temu i na początku niewiele na ten temat wiedziałam. Później coraz częściej spotykałam się z tym hasłem w czytanych przeze mnie treściach i coraz częściej pojawiały się w mojej głowie przemyślenia na ten temat. Bo czy ja właściwie jestem przyjemna dla mojego Pana? Czy byłam zawsze? Czy starałam się taka być? Tu pojawia się problem, bo chyba... nie.
W zasadzie przez większość naszej znajomości z K. byliśmy w typowym BDSM-owym układzie. Spotykaliśmy się na sesje i choć poza nimi także mieliśmy kontakt, to były to głównie rozmowy, czasem wspólne wyjście - nic bardzo klimatycznego. Natomiast poza orgazmami, które K. kontrolował nawet kiedy dzieliły nas dziesiątki kilometrów, byłam stosunkowo wolną istotą. Takie relacje zazwyczaj mają na celu spełnianie wspólnych fantazji dla przyjemności obojga stron. Tak też było i u nas. Kiedy więc ja z jakichś przyczyn nie miałam na coś ochoty, coś mocno wykraczało poza moje wyobrażenie spotkania w danym dniu, to oczywiście dawałam to K, jasno do zrozumienia. Koniec końców często wykonywałam polecenie, ale ociągając się, marudząc, przybierając najbardziej niezadowoloną minę jaką moja twarz jest w stanie przybrać. Słowem demonstrowałam całą sobą, jak bardzo nie chcę tego robić i jak bardzo się w tym momencie poświęcam. Nie myślałam wtedy zbyt wiele o tym, czy to w porządku i czy zachowuje się dobrze. To był odruch. Jeśli nasza relacja ma cechę transakcji - On bije, bo ja lubię być bita, ja ulegam, bo On lubi dominować i wtedy wszyscy są szczęśliwi - to w momencie kiedy ja muszę dać z siebie więcej (przynajmniej w moim mniemaniu) to rodzi się bunt. Wydaje mi się, że tego typu logika mi wtedy przyświecała. Oczywiście starałam się być dobrą uległą. Starałam się zawsze przygotować na spotkanie, ładnie wyglądać, zadbać o dobry nastrój i atmosferę. Jednak kiedy robiło się pod górkę to niejednokrotnie moje niezadowolenie wydawało mi się absolutnie najistotniejsze, przez co nie dbałam o zadowolenie Pana. Nie było miejsca na bycie przyjemną.
Teraz zasady “gry” trochę się nam pozmieniały. Przede wszystkim, jeśli mówić o jakiejś transakcji, to wyłącznie w czasie przeszłym. Oddałam siebie Panu na własność (oficjalnie podpisując kontrakt, choć wydaje mi się że w praktyce zrobiłam to dużo wcześniej) i niczego nie mogę oczekiwać w zamian. Oczywiście, gdyby drobiazgowo analizować naszą relację to ma ona wiele znamion wzajemności - Pan wziął na siebie dużą odpowiedzialność, musi dbać o naszą relację na równi ze mną, dba też o mnie. W kontrakcie jest kilka punktów jasno mówiących o jego zobowiązaniach wobec mnie, które musi wypełniać, bo się na to świadomie zgodził. Nie mniej jeśli w danym dniu, danym momencie zażąda ode mnie czegoś, czego zwyczajnie nie chce robić, co będzie dużym wyzwaniem, to nie znaczy że to jakaś “ekstra usługa” za którą musi się jakkolwiek rewanżować. Zgodziłam się być Jego. To trochę jak podpisanie weksla in blanco. Nie wiem, co i kiedy będę musiała zrobić, ale i tak już dawno się na to zgodziłam. Zatem marudzenie i niezadowolone miny są trochę nie na miejscu. Nawet jeśli czegoś nie chcę to muszę próbować zachowywać się jak prawdziwa, dobra niewolnica, akceptować oczekiwania Pana i starać się je wypełniać i to nie byle jak, a najlepiej jak potrafię. 
Nie jest idealnie… Szczerze mówiąc ten post miał ukazać się już jakieś dwa tygodnie temu. Ale później niestety trochę zawiodłam, coś poszło nie tak i pomyślałam, że totalnie nie nadaję się do tego by pisać o byciu przyjemną, bo znów taka nie byłam. Nie zachowałam się odpowiednio. Dzisiaj wróciłam i kończę swoje rozważania na ten temat, bo to że upadłam jeszcze nic nie znaczy. Podniosłam się, znowu staram się być przyjemna dla mojego Pana. Staram się wykonywać polecenia z radością i oddaniem, bo zadowolenie Pana jest przecież dla Jego niewolnicy najważniejsze.

3 komentarze:

  1. Kiedyś myslałam, że głównym obowiązkiem niewolnicy jest być posłuszną... teraz myślę, że te dwie rzeczy są równie ważne - być posłuszną i być przyjemną :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niewolnica na kontrakcie to już upadek totalny w,BDSM szkoda takich ślepych osób :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Zastanawiam się, co tam u Ciebie ? U Was? Wspaniale opisywałas Wasz związek, Twoje przezycia. Daj znać, trzymam kciuki :)!

    OdpowiedzUsuń